Nie jest tajemnicą, że kobiety od wieków dbały o swoją urodę. Piękno przez lata przeszło niemałą ewolucję, ale pewne elementy wcale się nie zmieniły. Trucizna w kosmetykach to nie tylko część piękna kobiet sprzed tysiącleci. Dziś też znajdziemy trujące substancje w składzie wielu kosmetyków.
Zabójcze piękno
Kobiety od zawsze przywiązywały wielką wagę do swoje wyglądu. Chciały prezentować się jak najlepiej, być atrakcyjne dla płci przeciwnej. Słynna Kleopatra kąpała się w mleku, by zachować jedwabiście gładką skórę, a swoje oczy podkreślała czarnym kajalem, przez co uwiodła zapewne niejednego Egipcjanina. W czasach, kiedy nie znano mascary, ani kremów przeciwzmarszczkowych, panie musiały sobie jakoś radzić. Eksperymentowano więc z różnymi składnikami, głównie naturalnymi, by uzyskać efekt zabarwienia ust czy białego i gładkiego ciała. Takowe eksperymenty, a zwłaszcza brak odpowiedniej wiedzy często kończyły się tragicznie. Pragnienie piękna zabijało, jeśli wymknęło się spod kontroli kobiet. Śmiertelne piękno to nie wymysł bajek czy legend, ale rzeczywisty obraz dbania o urodę w dawnych czasach. Po co sięgały kobiety i jak dbały o siebie przed wiekami?
Trujące jagody dla kobiecej urody
Brzmi jak reklama nowego specyfiku na piękną cerę. Wilcze jagody są trujące. Ich spożycie może zakończyć się śmiertelnie, dlatego lepiej odróżniać je od jagód. Wiele lat temu, kiedy nie było sieci drogerii, to natura była dla pań źródłem kosmetycznych pomocy. Atropa belladonna, czyli owoce wilczej jagody działały niesamowicie na spojrzenie. Mieszkanki Rzymu zakrapiały wyciąg z jagód do oczu, co dawało efekt powiększenia źrenic i przyspieszonego oddechu. Zupełnie jak u podnieconej osoby, co stawiało panie w bardziej atrakcyjnej odsłonie. Ale zbyt częste stosowanie takich kropli kończyło się niestety tragicznie. Do dziś atropina służy w medycynie, chociażby w okulistyce, jako środek diagnostyczny. Nie polecamy jednak powielać praktyk Rzymianek, w końcu znamy inne, bezpieczniejsze metody na to, by wyglądać pięknie i atrakcyjnie.
Arsen na zmarszczki
Arszenik to najbardziej znana trucizna na świecie. W naturze znajdziemy ją w postaci minerału – arsenolitu. W polskich kopalniach do tej pory obecny jest arsen. W czasach średniowiecza, kobiety wykorzystywały go do bielenia skóry. Tworzono miksturę, która przypominała błoto. Nakładano ją na ciało, a następnie zmywało, co miało zapewnić gładką i białą jak śnieg skórę. Zabieg mógł trwać nie więcej niż 10 minut, inaczej okazywał się śmiertelnym SPA. Arsen stosowano także na zmarszczki. Trójtlenek arsenu, czyli wcześniej wspomniany arszenik wnikał do krwiobiegu, przez co powodował rozwój nowotworów oraz śmierć. Do dziś arsen jest wykorzystywany w kosmetyce, w podkładach czy tuszach do rzęs. Choć marki raczej nie zaznaczają obecności takich substancji na opakowaniach swoich produktów. W końcu współczesne kobiety są oczytane i zapewne żadna z pań nie sięgnęłaby po truciznę.
Współczesne trucizny
Tak jak wspomnieliśmy, trucizny mogą znajdować się w składzie kosmetyków, które stosujemy. Ich obecność zwykle jest tłumaczona jako efekt uboczny produkcji. Przepisy dotyczące produktów kosmetycznych są wciąż zmieniane i ulepszane, by walczyć z nieszczerością marek kosmetycznych i bezpieczeństwem klientów. Szczegółowe badania oraz rygorystyczne wymogi zapewniają nam coraz skuteczniejsze ale także zdrowsze produkty. Dlatego warto dokładnie czytać etykiety i sięgać po te kosmetyki, który skład jest nam dobrze znany. Na rynku kosmetycznym znajdziemy wiele substancji, który powszechnie uznawane za trujące, doskonale sprawdzają się w przypadku skóry. Przykładem może być popularny botoks, który jest jadem kiełbasianym, po spożyciu prowadzącym do zatrucia. A i nadmiar kosmetyków szkodzi naszej skórze, więc tak naprawdę nie do końca różnimy się od swoich przodków i jesteśmy w stanie zrobić dla młodego wyglądu naprawdę wszystko.
Katarzyna Antos